El Camino ...33 dni: Różnice pomiędzy wersjami

Z WikiCamino
Przejdź do nawigacji Przejdź do wyszukiwania
nowa strona
 
aktualizacja
Linia 21: Linia 21:




'''O czym jest ta książka?'''
„''W przeciwieństwie do wielu  powieści żadna z postaci ani epizodów w tej książce nie jest zmyślona.''” Ernest Hemingway, „Zielone wzgórza Afryki”.
I tak jest w mojej książce. Wydarzenia są prawdziwe chociaż „wymieszane w czasie”, a każdy z podrozdziałów, mimo, że prezentuje mój marsz chronologicznie, jest jakby różną opowieścią,  gawędą  wywodzącą się z moich wspomnień lub wydarzeń historycznych, o których można powiedzieć, że „nie mają początku, środka ani końca, nie mają sensacyjnej fabuły, morału, przyczyn ani skutków” */. Wyciągam je z głębi minionych czasów, otrząsam z interpretacji i umieszczam idąc,  obok siebie.  Stają się przyczynkiem do rozwijania wątku, a nawet są pretekstem do tworzenia własnej wizji przez czytelnika (przy odrobinie jego  fantazji), pod warunkiem, że był, będzie lub marzy o tym, żeby pójść na Camino. Chętnie przyjmę należną mi część dywidendów od autorów, którzy skorzystają z moich propozycji literackich, zawartych w każdym podrozdziale tej oto książki. A jest ich tam bez liku.  Można je rozwinąć, ubogacić fabułę, ubogacić morałami i doprowadzic do skutku. Ale nie taki był cel mojej pielgrzymki. 
„O, co za radość, co za wielka radość znaleźć się tak sam na sam ze sobą” mówi Colas Breugnon, bohater najradośniejszej z książek, jakie czytałem. Tylko wtedy, przy odrobinie wysiłku, potrafisz być szczery. I tu mamy sedno sprawy: jeśli Camino, to tylko samemu, tylko idąc samotnie spotkasz siebie samego. Powiem prawdę:  ta książka pisała się sama, ja tylko sporządzałem notatki i potem starannie je przepisałem. Setki stron, a mimo to  wszystko  co mi się tam zdarzyło opowiedziałem tylko skrótowo.
Wyobraźmy sobie  co by to było, gdybym poszedł na całość i  poprowadził każdy z  rozpoczętych wątków... Ot, chociażby opowieść o pojawiającym się, w różnych podrozdziałach, tajemniczym starcu, którego dzieje, a właściwie udział w stłumieniu powstania węgierskiego w 1956 roku odkryłem po powrocie z Camino. 
Albo również tajemnicza, a zarazem radosna  postać Galicyjczyka Gesto, który już podczas mojej wędrówki wydawał mi się  postacią nierealną. Do dziś nie wiem czy był Kimś, jak w Drodze do Emaus, czy w ogóle go nie było. Mam go na zdjęciach, więc był.
A Templariusze, nie tylko ich Mistrz Jaques de Molay pozujący ze mną do selfie, ale również wszyscy, którzy chronili i nadal chronią Pielgrzymów na Szlaku Jakuba?
A Hemingway? A Gaudi? Na moim Camino pojawili się osobiście. Jak i wiele innych postaci, które tworzyły, a nawet pogłębiały panoramę duchową całej pielgrzymki.
Wędrowało wraz ze mną moje dzieciństwo, młodość. Moja Miluszka, córki, syn, wnuki... I moi rodzice.
Zabrałem ze sobą do mojego „plecaka Intencji” również dramaty moich znajomych, przyjaciół, a często osób zupełnie mi nieznanych. W drodze nadal napływały aż bagaż Intencji stawał się prawie niemożliwy udźwignięcia.
Lecz nie byłem sam. Wraz ze mną szli, jak i przez całe moje życie, Czterej Gwardziści: Stanisław Kostka, Antoni Padewski, Franciszek z Asyżu i Józef z Nazaretu. Dźwigali wraz ze mną przysłane mi na Camino Intencje, pomagali przemodlić i posłać do Nieba. Bardzo pomogli mi znieść wszelkie trudy pielgrzymowania przez 33 dni, nawet te, bardzo praktyczne: żebym miał gdzie spać, co zjeść o odpowiedniej porze i pokonać fizyczne zmęczenie.
* * *
Pomimo skrupulatnych poszukiwań nie udało mi się ustalić, co było początkiem wielkiej popularności tej Drogi, którą teraz zwiemy Camino de Santiago de Compostela. Można sądzić, że odnajdując w 820 roku grób Apostoła Jakuba, biskup Teodomir spowodował jej popularność. Otóż – nie, w czasie gdy szedł po niej Jakub ta droga już istniała. A sto lat wcześniej, gdy kroczyły  po niej rzymskie legiony była  już dobrze zadbaną drogą. Jedynie ją przystosowali  do swoich potrzeb, dobudowali mosty, niektóre tylko poszerzyli. Droga istniała gdy Półwysep Pirenejski zamieszkiwali Celtowie, a zaczynała się gdzieś w głębi dzisiejszej Francji i  kończyła aż „na Krańcach Świata”, czyli na brzegu Oceanu Atlantyckiego.
Wraz z rosnącą popularnością pielgrzymek do grobu Apostoła powstawały miasta, mosty, kościoły, zamki i pałace. Dla pielgrzymów budowano hotele i szpitale.  Wiele z nich do dzisiaj stanowi świadectwo tamtych czasów. Nie sposób oderwać oczu od dzieł architektury wtopionych w górski krajobraz Pirenejów, tej przepięknej kompozycji ducha i materii.
Sensem i bogactwem  pielgrzymki Camino  de Compostela jest to, że  wtapiasz się w historię tej drogi i jej odwieczny nastrój całkowicie ciebie opanowuje. Wystarczy chcieć.
Piszę w drodze: „''Idziemy od wieków i jest nas wielu, tysiące. Każdy pozostawia tutaj cząstkę siebie. On (tamten sprzed lat) i ja myślimy, marzymy, tęsknimy... Łączą nas bardzo silne emocje. Gdzieś tutaj błądzą... Jeżeli ktoś był smutny – jego smutek gdzieś tutaj pozostał, jeśli modlił się i błagał o pomoc dla kogoś bardzo bliskiego, kogo kochał, ale wiedział, że go traci - jego rozpacz i odrobina nadziei też tutaj są. Jakimś tchnieniem, lekkim jak pajęcza nić, choć niewidocznym. Modlitwy ulatują do nieba, ale myśli i emocje pozostają tutaj. Może we fragmentach, może postrzępione, może pomieszane z innymi dramatami i innymi błagalnymi modlitwami. A jeżeli ktoś idzie, żeby podziękować, każde to dziękczynienie jest wysłuchane wraz ze wszystkimi innymi modlitwami i błaganiami. Wszystko po nas tutaj pozostaje i trwa w nieustannej wędrówce do nieba.''”
Dzisiaj nigdzie na świecie nie trzeba tłumaczyć co ma na myśli człowiek gdy mówi „Idę na Camino”. Wszyscy wiedzą, że trzeba wsiąść w samolot, albo pociąg i dojechać do miejsca, gdzie Camino ma swój początek.
A dalej już tylko iść...
Zbigniew Turkiewcz
Kanada, 2025
*/ Cytat z książki „Rzeźnia Nr 5”, Kurta Vonneguta


'''Tekst z okładki:'''


''Przyjaciół moich pragnę poinformować, że wyruszam na 900-kilometrową pielgrzymkę pieszą znaną jako Camino de Compostela. Rozpocznę ją 20 września 2015 w miejscowości Saint-Jean-Pied-de-Port, w północno-zachodniej Francji, planuję zakończyć ją w końcu października w Santiago de Compostela, północno-zachodniej Hiszpanii. Wyruszam sam, przewidując 35 dni na pokonanie całej trasy. Uważam, że po sześciu miesiącach intensywnych ćwiczeń jestem dobrze przygotowany kondycyjnie. Mniej jestem pewien wytrzymałości na samotność - to uczucie jest mi raczej obce. I chociaż spotkam tam wielu innych pielgrzymów, nie będzie tam nikogo spośród bliskich mi Przyjaciół. Wydaje mi się jednak, że znalazłem na to radę. Dzięki temu, że będę sam znajdę sporo czasu na bycie z moimi wiernymi Przyjaciółmi. Będziecie w moich rozważaniach, w moich wspomnieniach i w modlitwach. Z tej drogi, z mojej Camino, będę słał do Was pozdrowienia, a jednocześnie zabiegał (na ile jest to możliwe, ale wierzę, że pątnicy są wysłuchiwani) o spełnienie Waszych marzeń. O realizację Waszych zamierzeń. I o to, żeby Pan Bóg nie szczędził Wam łask zdrowia i pomyślności. Może się zdarzyć, że Wasza obecność w mojej pielgrzymce przypomni mi przykrości, których zaznaliście ode mnie, albo z mojej przyczyny. Wtedy za późno będzie przepraszać, dobrze jest to zrobić teraz: przepraszam. Czymkolwiek Was uraziłem, na pewno pojawi się to w moich wspomnieniach, a na zadośćuczynienie będzie za późno. Chociaż - może nie... A może jest coś, co chcielibyście abym zabrał ze sobą do bagażu intencji: im bardziej będzie wypełniony, tym większego sensu nabierze ta moja pielgrzymka, a taki bagaż na pewno będzie mi bardzo pomocny. Proszę więc - jeszcze mam parę dni na dopakowanie mojego przedsięwzięcia. Nie wiem na pewno czy podołam, to chyba najtrudniejsze wyzwanie jakiego się podjąłem. Podczas tych miesięcy ćwiczeń tak się do niego przywiązałem, że już za późno cokolwiek odwołać. Idę.''


'''O autorze:'''
'''O autorze:'''

Wersja z 13:54, 25 lip 2025

El Camino ...33 dni, książka autorstwa Zbigniewa Turkiewicza.

El Camino
...33 dni
autor Zbigniew Turkiewicz
wydawca Zbigniew Turkiewicz
wydanie bmw, 2023
rozmiar 23 cm
objętość 399 s.
ISBN 978-1-7381019-0-0


O czym jest ta książka?W przeciwieństwie do wielu powieści żadna z postaci ani epizodów w tej książce nie jest zmyślona.” Ernest Hemingway, „Zielone wzgórza Afryki”.

I tak jest w mojej książce. Wydarzenia są prawdziwe chociaż „wymieszane w czasie”, a każdy z podrozdziałów, mimo, że prezentuje mój marsz chronologicznie, jest jakby różną opowieścią, gawędą wywodzącą się z moich wspomnień lub wydarzeń historycznych, o których można powiedzieć, że „nie mają początku, środka ani końca, nie mają sensacyjnej fabuły, morału, przyczyn ani skutków” */. Wyciągam je z głębi minionych czasów, otrząsam z interpretacji i umieszczam idąc, obok siebie. Stają się przyczynkiem do rozwijania wątku, a nawet są pretekstem do tworzenia własnej wizji przez czytelnika (przy odrobinie jego fantazji), pod warunkiem, że był, będzie lub marzy o tym, żeby pójść na Camino. Chętnie przyjmę należną mi część dywidendów od autorów, którzy skorzystają z moich propozycji literackich, zawartych w każdym podrozdziale tej oto książki. A jest ich tam bez liku. Można je rozwinąć, ubogacić fabułę, ubogacić morałami i doprowadzic do skutku. Ale nie taki był cel mojej pielgrzymki.

„O, co za radość, co za wielka radość znaleźć się tak sam na sam ze sobą” mówi Colas Breugnon, bohater najradośniejszej z książek, jakie czytałem. Tylko wtedy, przy odrobinie wysiłku, potrafisz być szczery. I tu mamy sedno sprawy: jeśli Camino, to tylko samemu, tylko idąc samotnie spotkasz siebie samego. Powiem prawdę: ta książka pisała się sama, ja tylko sporządzałem notatki i potem starannie je przepisałem. Setki stron, a mimo to wszystko co mi się tam zdarzyło opowiedziałem tylko skrótowo.

Wyobraźmy sobie co by to było, gdybym poszedł na całość i poprowadził każdy z rozpoczętych wątków... Ot, chociażby opowieść o pojawiającym się, w różnych podrozdziałach, tajemniczym starcu, którego dzieje, a właściwie udział w stłumieniu powstania węgierskiego w 1956 roku odkryłem po powrocie z Camino.

Albo również tajemnicza, a zarazem radosna postać Galicyjczyka Gesto, który już podczas mojej wędrówki wydawał mi się postacią nierealną. Do dziś nie wiem czy był Kimś, jak w Drodze do Emaus, czy w ogóle go nie było. Mam go na zdjęciach, więc był.

A Templariusze, nie tylko ich Mistrz Jaques de Molay pozujący ze mną do selfie, ale również wszyscy, którzy chronili i nadal chronią Pielgrzymów na Szlaku Jakuba?

A Hemingway? A Gaudi? Na moim Camino pojawili się osobiście. Jak i wiele innych postaci, które tworzyły, a nawet pogłębiały panoramę duchową całej pielgrzymki.

Wędrowało wraz ze mną moje dzieciństwo, młodość. Moja Miluszka, córki, syn, wnuki... I moi rodzice.

Zabrałem ze sobą do mojego „plecaka Intencji” również dramaty moich znajomych, przyjaciół, a często osób zupełnie mi nieznanych. W drodze nadal napływały aż bagaż Intencji stawał się prawie niemożliwy udźwignięcia.

Lecz nie byłem sam. Wraz ze mną szli, jak i przez całe moje życie, Czterej Gwardziści: Stanisław Kostka, Antoni Padewski, Franciszek z Asyżu i Józef z Nazaretu. Dźwigali wraz ze mną przysłane mi na Camino Intencje, pomagali przemodlić i posłać do Nieba. Bardzo pomogli mi znieść wszelkie trudy pielgrzymowania przez 33 dni, nawet te, bardzo praktyczne: żebym miał gdzie spać, co zjeść o odpowiedniej porze i pokonać fizyczne zmęczenie.

  • * *

Pomimo skrupulatnych poszukiwań nie udało mi się ustalić, co było początkiem wielkiej popularności tej Drogi, którą teraz zwiemy Camino de Santiago de Compostela. Można sądzić, że odnajdując w 820 roku grób Apostoła Jakuba, biskup Teodomir spowodował jej popularność. Otóż – nie, w czasie gdy szedł po niej Jakub ta droga już istniała. A sto lat wcześniej, gdy kroczyły po niej rzymskie legiony była już dobrze zadbaną drogą. Jedynie ją przystosowali do swoich potrzeb, dobudowali mosty, niektóre tylko poszerzyli. Droga istniała gdy Półwysep Pirenejski zamieszkiwali Celtowie, a zaczynała się gdzieś w głębi dzisiejszej Francji i kończyła aż „na Krańcach Świata”, czyli na brzegu Oceanu Atlantyckiego.

Wraz z rosnącą popularnością pielgrzymek do grobu Apostoła powstawały miasta, mosty, kościoły, zamki i pałace. Dla pielgrzymów budowano hotele i szpitale. Wiele z nich do dzisiaj stanowi świadectwo tamtych czasów. Nie sposób oderwać oczu od dzieł architektury wtopionych w górski krajobraz Pirenejów, tej przepięknej kompozycji ducha i materii. Sensem i bogactwem pielgrzymki Camino de Compostela jest to, że wtapiasz się w historię tej drogi i jej odwieczny nastrój całkowicie ciebie opanowuje. Wystarczy chcieć.

Piszę w drodze: „Idziemy od wieków i jest nas wielu, tysiące. Każdy pozostawia tutaj cząstkę siebie. On (tamten sprzed lat) i ja myślimy, marzymy, tęsknimy... Łączą nas bardzo silne emocje. Gdzieś tutaj błądzą... Jeżeli ktoś był smutny – jego smutek gdzieś tutaj pozostał, jeśli modlił się i błagał o pomoc dla kogoś bardzo bliskiego, kogo kochał, ale wiedział, że go traci - jego rozpacz i odrobina nadziei też tutaj są. Jakimś tchnieniem, lekkim jak pajęcza nić, choć niewidocznym. Modlitwy ulatują do nieba, ale myśli i emocje pozostają tutaj. Może we fragmentach, może postrzępione, może pomieszane z innymi dramatami i innymi błagalnymi modlitwami. A jeżeli ktoś idzie, żeby podziękować, każde to dziękczynienie jest wysłuchane wraz ze wszystkimi innymi modlitwami i błaganiami. Wszystko po nas tutaj pozostaje i trwa w nieustannej wędrówce do nieba.

Dzisiaj nigdzie na świecie nie trzeba tłumaczyć co ma na myśli człowiek gdy mówi „Idę na Camino”. Wszyscy wiedzą, że trzeba wsiąść w samolot, albo pociąg i dojechać do miejsca, gdzie Camino ma swój początek.

A dalej już tylko iść...

Zbigniew Turkiewcz

Kanada, 2025


  • / Cytat z książki „Rzeźnia Nr 5”, Kurta Vonneguta


O autorze:

Zbigniew Turkiewicz, żeglarz, podróżnik. Mieszka w Kanadzie.